Jak (nie) zostać programistą…

Opiszę Wam jak to (nie) zostałem programistą, a na koniec udzielę też kilku rad w tym temacie.

Mając lat siedem dostałem komputer… Ot, stary używany złom którego używałem głównie do grania w to co gimby nie znają. Internetu za bardzo nie było, a jak się już pojawił to kosztował tyle, że opłacało się go używać jedynie w porach, w których już dawno spałem. W międzyczasie ojciec uraczył mnie prezentem w postaci pierwszego numeru czasopisma o podstawach programowania wydawanym przez istniejące do dziś wydawnictwo szczycące się różnego rodzaju zestawami do samodzielnego montażu i częściami do nich, a także książkami powiązanymi tematycznie i/lub gatunkowo. Ciekawą tendencją tego wydawnictwa jest wzrost ceny każdego kolejnego numeru z serii i dołączanie coraz mniejszej ilości części (lub gorszych książek). Do wspomnianego czasopisma dołączona była płyta z Delphi 2 Enterprise, a kolorowe strony pokazywały jak spowodować, by nasz program po naciśnięciu przycisku wyświetlił napis na swoim okienku. Koniec. Kolejnych numerów serii nie uświadczyłem. Ot mój początek programowania, którego kontynuację musiałem prowadzić na własną rękę, głównie sprawdzając co jaka funkcja z podpowiedzi IDE psuje. Naukę programowania znacząco przyspieszał fakt, że komputer pomimo modernizacji zawsze odstawał od parametrów jakich życzyłyby sobie gry, tak więc granie ograniczało się do odwiedzin pobliskiej wypożyczalni kaset VHS zaopatrzonej w kilka automatów do gier.

Kilka lat później na polski rynek zawitało czasopismo Komputer Świat Ekspert, a na jego łamach mogłem podziwiać różne projekty programów, a także dowiedzieć się, że istnieją inne języki służące do psucia komputera swojego, jak i innych. Programowanie w Delphi (już w wersji 7 Personal) stało się moją pasją i każdą wolną od szkoły oraz znikania na całe dnie na dworze (bez kasku na głowie, takich to nieodpowiedzialnych rodziców miałem!) przeznaczałem na szlifowanie swoich umiejętności programistycznych. Znalazłem to, co chciałem robić przez resztę życia.

W międzyczasie poznawałem też język C++, a Biblię JavaScript otrzymaną na urodziny przeczytałem od deski do deski tyle razy, że się rozpadła. Zapragnąłem tworzyć strony internetowe! Internet już nie był na impulsy, więc (o zgrozo!) stworzyłem swoją własną stronę internetową, ze swoimi i nieswoimi programami, nawet nie mając pojęcia do czego służy licencja oprogramowania. Straszyłem tym ludzi przez wiele lat, dodając coraz to nowsze JavaScripty i CSSy własnego autorstwa, a po czasie nawet koślawe skrypty PHP, pokusiłem się nawet o sklonowanie zachowania chwilowo popularnego EyeOS, a nawet dowiedziałem czym jest licencja Freeware.

Nastał czas wyboru szkoły średniej — wybór oczywisty — Technikum Informatyczne. Młodszych czytelników proszę o brak uprzedzeń, słyszałem z różnych źródeł, że instytucja technikum podupadła i poziomem ma aktualnie bliżej do zawodówki dla mechaników i innych spawaczy niż elitarnego liceum, wtedy to była elita elit. Trafiłem… i co? I się załamałem. Programowanie owszem, Turbo Pascal, starszy niż moje pierwsze Delphi. C++ pomieszany z C i standardem ISO o potocznej nazwie “pisz jak ci nauczyciel podyktował, albo pała”. Główny nacisk był na nauczenie nas jak zostać perfekcyjną sekretarką, natomiast programowanie polegało głównie na przepisywaniu niezrozumiałego dla większości bełkotu i obniżaniu ocen za sformatowanie kodu inaczej niż na kartce/tablicy. Nie kompiluje się? Przepisz od początku. W tym okresie pojąłem, że jeśli ktoś chce mieć cokolwiek wspólnego z branżą IT oprócz wydajnej pracy w pakiecie Office i odpalania LAN Party to na polskie szkolnictwo nie ma co liczyć, niech się uczy sam. A szepty w mojej głowie mówią mi, że od tamtego czasu nic się nie zmieniło i zamiast uczyć młodzież piękna HTML5 uczą… HTML3, dalej, bo tak w podstawie programowej i nauczyciel nawet jakby chciał i potrafił to nie może.

Trudno, po wystarczającym dokształceniu się z kilku języków na własną rękę zacząłem programować na zlecenie, susząc zęby na każde poważne zlecenie za 50zł. Tutaj poznałem kolejną piekielność — ludzie nie wiedzą co chcą. Albo wiedzą, tylko nie wiedzą, że to niemożliwe. A najlepiej to jakbyś im jeszcze za ten program zapłacił, bo 50zł to drogo. Kilka lat tak “pracowałem”, aż w końcu stwierdziłem, że mam dość, bo rynek programistyczny, zarówno jako freelancer jak i przy pracy stałej to wyścig szczurów, ciągła pogoń za nierealnymi terminami lub wymaganiami. Zająłem się administracją serwerów i jestem szczęśliwy, a i zlecenia mają więcej zer na końcu.

A gdzie rady? Nie zostawaj programistą — prędzej czy później się wypalisz, a jeśli było to Twoim hobby i marzeniem — świat je zniszczy. Praca jako programista niewiele ma wspólnego z projektami hobbystycznymi i wcale nie jest taka fajna jak to się wydawało.

PS Jeśli ktoś chętny to mogę odstąpić wspomniany “JavaScript. Biblia” za cenę przesyłki, jak i kilka innych hipsterskich już książek. Preferowany paczkomat. Osoby chętne proszę o kontakt Twitterem.